Dlaczego Wyborcza nie wygrała pierwszej bitwy w wojnie z Kaczyńskim?

Odpowiedzią na tytułowe pytanie są słowa – popędliwość i emocjonalność. Jeśli bijesz się z mocną armią, a taką jest dziś PiS to musisz mieć strategię, dobry pomysł, jak tę kampanię rozegrać. I Wyborcza nie umiała tego zrobić, co nie dziwi, bo na jej pokładzie decydują właśnie emocje. 

Mariusz Gierszewski z Radia Zet w poniedziałek, że austriacki biznesmen ma nawet 50 godzin nagrań z nieoficjalnych spotkań z udziałem Kaczyńskiego. Niech tych godzin będzie nawet o 1/3 mniej. I tak jest dużo. Bardzo dużo. 

Co w takiej sprawie robią profesjonaliści. Mówią panu Austriakowi i jego mecenasom: „Dajcie nam to, odsłuchamy spokojnie, zrobimy stenogram i zobaczymy, co tam jest najmocniejszego. Wrócimy do siebie za trzy tygodnie”. Bo w takich historiach najmocniejsze rzeczy mogą być na marginesie, gdzieś zupełnie obok wątku głównego. Rzucam z rękawa i hasłowo. Na przykład PJK, czując się pewnie, wypala, że Morawicki to jest „zwykły bankster, cwaniak, a wzięty został tylko na pokaz przed zachodnimi partnerami”. Albo, że „Macierewicz to jest facet uwikłany w dziwne relacje ze Wschodem i on oraz jego otoczenie są obserwowani przez kontrwywiad”. I to byłaby rzeczywiście atomówka zapisana, gdzieś na marginesie. 

Oczywiście zapewne akurat takich słów tam nie ma, ale chodzi mi o przykład, jak to bywa z takimi nagraniami i z tym, co może być zapalnikiem. I że wcale nie musi być nim wątek główny. Tak więc przed taką operacją warto jest najpierw sprawdzić, co się ma w arsenale. Tyle, że przesłuchanie kilkudziesięciu godzin nagrań, zrobienie stenogramów i wyłapanie najlepszych wątków to jest potężna robota, której Wyborcza – pchana popędliwością – nie zrobiła.  Przyszedł mecenas, dał godzinę i osiem minut nagrania i Wyborcza rzuciła się na to, jak szczerbaty na suchary. 

Tekst jest fatalnie napisany, zawiły i robiony w pośpiechu. To jest trochę tak, jakby obóz antyPiS-u miał najnowocześniejszą broń w skrzynkach, a wysłał Czuchnowskiego i Szpalę z dwoma obrzynami na śrut, by narobili hałasu pod zamkiem dyktatora. 

Do tego to wszystko zostało ubrane w wielkie słowa, Giertych mówiący o sile rażenia 11 w skali do 10, Lis wieszczący koniec PiS. I jeszcze Jarosław Kurski, u którego wszystko jest tak egzaltowane, poruszone i wzniosłe, jak spotkania gimnazjalistek czytających po raz pierwszy w życiu przy rumianku erotyki Leśmiana. Tak się nie działa. 

Oczywiście Wyborcza wcale tej wojny jeszcze nie przegrała, ale utraciła coś istotnego – impet pierwszego uderzenia. Co zrobiłbym na miejscu Wyborczej? Kazałbym robić follow upy tej historii młodszemu staffowi redakcyjnemu, a trzeźwiejszych i mniej pchanych popędem zagoniłbym do odsłuchania tego, co jest na tych nagraniach i wyłapania, gdzie są bomby. 

Mówiąc brutalnie – na razie spierniczyliście niemożliwe do spierniczenia. Wydaje się, że nie można skopać kilkudziesięciu godzin nagrań nieoficjalnych, tajnych narad Kaczyńskiego. Wy jesteście tego bliscy. Przez emocje i popędliwość.  

Leave a comment